Okres wakacyjny rozpoczęliśmy końcem czerwca. Niektórzy wyjechali na tygodniową wizytę w domu, inni do pracy w zakrystiach, jeszcze inni zostali w Gdyni, a drugi rok pielgrzymował. Każdy jednakże pamiętał o jednej dacie – 14 lipca. Tego dnia wszyscy mieliśmy się stawić w Dzianiszu, aby rozpocząć wakacje wspólnotowe.
Pierwszego dnia siedząc na Sarnich Skałkach spoglądaliśmy w górę na Giewont i zastanawialiśmy się jak ciężkie musi być wspięcie się na tak wysoki szczyt. Kilka dni później staliśmy już na Rysach i podziwialiśmy okolicę z góry.
Udawało nam się wyjść w trasę prawie każdego dnia. Byliśmy pod wielkim urokiem tatrzańskiej przyrody; zachwycaliśmy się krajobrazami, wsłuchiwaliśmy się w wodospady, spoglądaliśmy w przepaście. Wspinające się kozice budziły podziw, a rozglądający się świstak – tkliwość. I choć według prognoz byliśmy kilkakrotnie narażeni na deszcz, to jednak zawsze wracaliśmy niezmoknięci do pensjonatu. A tam oczekiwał na nas ciepły posiłek.
Dzień za dniem mijał szybko… nie było na co narzekać. Tylko czerpać, wypoczywać i dziękować.
Ale to był zarąbisty czas Panowie 🙂
Miło powspominać.